Wydawać by się mogło, że świat fauny jest przewidywalny, uporządkowany i całkowicie racjonalny. Co jakiś czas okazuje się jednak, że zwierzęta potrafią nas zaskoczyć, a i człowiek jest dla zwierząt częstokroć niezłym źródłem przeróżnych niespodzianek. Oto przykłady.
TARNOGÓRSKIE NIEDŹWIEDZIE
Krótko bo krótko, ale Tarnowskie Góry posiadały dwa własne niedźwiadki – nazywały się Kubuś i Małgosia, mieszkały zaś w klatce na placu zabaw obok dzisiejszej siedziby Urzędu Miejskiego. Sąsiedni Bytom miał wówczas własne ZOO i w ramach przyjaźni z powiatem tarnogórskim na ręce przewodniczącego Powiatowej Rady Narodowej w kwietniu 1963 roku przekazano dwa futrzaste stwory. Na swoje tarnogórskie miejsce trafiły 1 maja. Niedźwiedzie brunatne wielokrotnie zostały opisane w tygodniku „Gwarek”, autor notki tak relacjonował ich życie: „Przebywają już w specjalnie przygotowanej klatce, mają wiele słońca, a dozorca wyprowadza je wczesnym rankiem, kiedy nie ma dzieci, na spacery. Potrafią korzystać z urządzeń ogródka. Jeden drugiego obraca na karuzeli, bujają się na huśtawkach, ześlizgują ze zjeżdżalni, kąpią się w basenie. Bardzo lubią ludzi”.
Niestety – nie do końca sprawdziła się kołysanka z dobranocki mówiąca iż misie lubią dzieci, a dzieci lubią misie. Przebywanie w pobliżu ulicy, kontakt z nie zawsze przyjaznymi ludźmi – machającymi różnymi przedmiotami przed nosem niedźwiedzia a nawet rzucającymi niedopałki papierosów na futra zwierzaków – nie służył misiom dobrze. Dlatego też opuściły miasto po jakimś czasie. Później w pobliżu niedźwiedzich pomieszczeń otwarto wypożyczalnię rowerów dla dzieci.
SĘP W KOSZĘCINIE
Pięć miesięcy w domu Czesława Tyrola mieszkał sęp płowy – ptak niespotykany zupełnie w naszych stronach. Dzięki obrączce ptaka ustalono jego pochodzenie i imię – Mirta pochodził z chorwackiej wyspy Cries. Ostatniego gniazdującego sępa płowego w Polsce widziano w 1914 roku, ptak znaleziony opodal Koszęcina stał się więc ornitologiczną sensacją – by go obejrzeć, przyjechali do Polski specjaliści z Francji i Niemiec. Życie sęp zawdzięcza koszęcińskim rolnikom, którzy zauważyli jak atakuje go kilkadziesiąt innych ptaków – wron, kruków oraz srok. Prześladowanego ptaka udało się zagonić do przyczepki po czym zawieziono go do weterynarza – Stanisława Klimaszewskiego. Ten poranionemu sępowi wprowadził do kości łukowej i promienistej skrzydła cztery druty chirurgiczne – operacja trwała dwie godziny. Obecny niemal od samego początku przy dramatycznych przeżyciach ptaka przyrodnik – Czesław Tyrol zabrał zwierzę do swojego domu. Sęp płowy zaprzyjaźnił się potem z gęsiami i dzikim królikiem, jadł z pozostałymi zwierzakami z jednego garnka, często szperał w kuchni, wypijał gościom kawę.
Czesław Tyrol historię która rozpoczęła się 2 października 2003 roku opisał w swojej książce „W leśnej dolinie Małej Panwii”. Gość przyrodnika ważył 7 i pół kilograma, miał skrzydła o rozpiętości dwóch i pół metra, długość ciała (razem z ogonem) – ponad metr i ośmiocentymetrowy, ostry dziób.
ZWIERZYNIEC W NAKLE
Pod koniec lat osiemdziesiątych miejscowością posiadającą najwięcej zwierząt zgromadzonych w jednym miejscu było Nakło. Mieszkająca tam przy ulicy Głównej rodzina nie tylko prowadziła w Tarnowskich Górach sklep zoologiczny, lecz także trzymała w dwupiętrowym budynku całkiem pokaźny inwentarz. Jeśli policzyć rybki – było tam kilka tysięcy różnych zwierzaków. W pewnym okresie z rodziną mieszkały małpy – towarzyszyły w dorastaniu dzieciom. W piwnicy mieszkały dwa krokodyle – w tym jeden kajman, sporo węży, żmije i waran.
Był i wąż nazywany żmiją sykliwą (Bitis arietans) mierzący 70 centymetrów okaz pochodzący z Afryki, którego jad niszczy komórki krwi – do zabicia człowieka wystarcza 100 miligramów. Nic dziwnego, że oprócz dobrego zabezpieczenia piwnicy na taboretach porozkładano tam zastrzyki z antidotum – by były dostępne w każdej chwili. Ekipie telewizyjnej z katowickiego ośrodka, która nagrywała program o domowym zwierzyńcu szczególnie dał się we znaki niewielki krokodyl. W czasie rozmowy z właścicielem gad próbował odgryźć trzymającą mikrofon rękę reportera.
MIŚ – ŻOŁNIERZ
Wśród zbiorów Muzeum Instytutu Tarnogórskiego można znaleźć niewielką – wydaną w Wielkiej Brytanii książeczkę – opisującą życie niedźwiedzia Wojtka. Wojtek kupiony został za puszkę konserw w Iranie przez żołnierzy 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii armii generała Andersa. Przeszedł z nimi cały szlak bojowy dzieląc trudy i niedole wojny – spał w namiocie, jadł razem z żołnierzami, z nimi też pracował – pod Monte Cassino nosił skrzynie z pociskami artyleryjskimi – podobno żadnej nigdy nie upuścił. Uwielbiał jazdę ciężarówką. Z czasem zorganizowano mu własną sypialnię, jednak w nocy wolał wychodzić by przytulić się do swoich ludzkich kolegów w ich łóżkach. Wielokrotnie opisywano go w gazetach, poświęcono mu audycje radiowe.
Uwielbiał zabawy – często siłował się z ludźmi, zaś po położeniu przeciwnika na łopatki czule lizał jego twarz. Bardzo lubił słodkości, szczególnie zaś gustował w piwie. Stał się malowanym na samochodach, noszonym na mundurach, uwidocznionym na proporcach emblematem kompanii, otrzymał stopień wojskowy oraz żołd w postaci karmy. Po demobilizacji – razem ze swoją jednostką – trafił do Edynburga w Szkocji, gdzie przekazano go tamtejszemu ZOO. Warunkiem przekazania misia do ogrodu była konieczność – w razie jego ewentualnych przenosin – uzyskania zgody dowódcy kompanii – majora Chełkowskiego. W ogrodzie często odwiedzali go byli żołnierze kompanii. I tutaj wywoływał powszechną sympatię, został zapisany do Towarzystwa Polsko – Szkockiego. Zmarł w wieku 22 lat pod koniec 1963 roku – ważył wówczas 250 kilogramów.
Zbigniew Markowski