W jaki sposób cenne historycznie dokumenty i inne pamiątki po zmarłym w Brazylii generale Edwardzie Perkowiczu znalazły się na bytomskim śmietniku – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że ich odzyskanie zawdzięczamy kloszardom co dnia przeszukującym odpadki. Uznali oni, że znalezione papiery mają jakąś wartość i zanieśli je do antykwariusza. Ten bardzo szybko zorientował się co zawiera znalezisko, zatelefonował więc do Tarnowskich Gór. W taki sposób wartościowe dla naszej historii przedmioty trafiły do Muzeum Instytutu Tarnogórskiego.
Nie zawsze takie opowieści kończą się dobrze. Dokumenty generała mogły przecież skończyć w piecu. Bywa i tak, że przedmioty o znacznej historycznej wartości są wyprzedawane przez rodzinę, nawet w czasie między śmiercią a pogrzebem ich właściciela… Jak mówi prezes, założyciel i kustosz Muzeum Instytutu Tarnogórskiego – dr Marek Wroński, jego placówka powstała właśnie po to, by ratować odchodzące w niebyt pamiątki historyczne.
„Placówka” to chyba bardzo odpowiednie określenie. Siedem lat temu, dr Wroński założył Instytut Tarnogórski – wówczas prywatny (!!!) ośrodek badawczy zajmujący się historią regionu i historią wojskowości. Wcześniej w jego naukowym życiorysie były „Zeszyty Tarnogórskie” oraz „Studia nad Dawnym Wojskiem, Bronią i Barwą” zajmujące się podobną tematyką. Z czasem Instytut pomyślnie przeszedł weryfikację Polskiej Akademii Nauk, uzyskał wpis do Informatora Nauki Polskiej oraz status stowarzyszenia.
Aby otworzyć muzeum, dr Wroński kupił dziewiętnastowieczną kamienicę. Za swoje pieniądze, od osoby prywatnej, według cen rynkowych. Odnowił ją, w kilku ciasnych pokojach przygotował wystawę, na początek ze swoich własnych, prywatnych zbiorów. To pod tą kamienicą w dniu otwarcia muzeum ustawiły się samochody z tablicami rejestracyjnymi całego świata, była nawet kalifornijska. Do miasta gwarków przyjechali kombatanci, by obejrzeć „swoje” muzeum.
Muzeum Instytutu jest dzieckiem wśród muzeów. Dzieci zaś mają swoje prawa, my zaś mamy względem nich obowiązki. Dzieci wymagają miłości i opieki. (…) Nic zaś tak dzieci nie cieszy jak podarunki, prezenty na gwiazdkę, na imieniny lub też w każdym dniu roku. Chciałbym, abyśmy to dziecko kochali, opiekowali się nim i cieszyli podarunkami, a wówczas będzie rosło, wzmacniało się i nabierało tęgości, ku chwale Tarnowskich Gór, ku chwale Śląska, i ku większej chwale Rzeczypospolitej.
– słowa ppłk. Przemysława A. Szudka, zamieszkałego w Londynie kombatanta Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie wygłoszone w czasie otwarcia Muzeum 31 sierpnia 1997 roku.
Dziecko bez ustanku dostaje prezenty. Odznaczenia, dokumenty, listy, wyposażenie wojskowe, uzbrojenie, fotografie napływają z całego świata. Z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii… W drodze z Warszawy do Tarnowskich Gór jest dar ostatni, redaktora Rafała Stolarskiego: kompletne umundurowanie i oporządzenie sanitariuszki z Powstania Warszawskiego; razem z apteczką zawierającą… medykamenty z 1944 roku. Fascynujące są drogi jakimi wędrują eksponaty. Namalowany przez Stanisława Ligonia w Egipcie wizerunek Matki Boskiej Piekarskiej przebył cały szlak bojowy 3 Pułku Ułanów Śląskich jako zasadniczy element ołtarza polowego. Po wojnie, na długie lata utknął w angielskim kościele, a kiedy przeniesiono obraz do piwnic, weterani pułku postanowili odzyskać go i przekazać instytutowemu muzeum.
Po kilku latach placówka przy ulicy Ligonia ma 40 000 eksponatów. Są dwie wystawy stałe: „Muzeum Pułku 3 Ułanów Śląskich” (jednego z dwóch oddziałów wojskowych w przedwojennym garnizonie tarnogórskim) oraz „Muzeum Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie”. Po adaptacji nowych pomieszczeń otwarta zostanie wystawa „Region tarnogórski na przestrzeni wieków” zawierająca między innymi wyposażenie kuchenne od XVI wieku. W ubiegłym roku wystawy odwiedziło 3000 osób.
Każdy gość oprowadzany jest indywidualnie, bo każdy jest inny. Eksperci, naukowcy pytają na przykład o technologię wytwarzania odznak wojskowych. Uczniów, którzy przychodzą tu na lekcje muzealne trzeba zainteresować anegdotą, ciekawostką. Skierować uwagę na coś niezwykłego.
Emblemat 22 Kompanii Zaopatrywania z II Korpusu jest co najmniej dziwny. Przedstawia niedźwiedzia niosącego pocisk artyleryjski. Jeszcze w Iranie żołnierze kompanii kupili jako maskotkę małego niedźwiadka. Kiedy urósł i musiał przesiąść się z ciasnej szoferki na pakę ciężarówki, został żołnierzem. Miał swoją książeczkę wojskową, prawa i obowiązki. Sam jeden potrafił rozładować ciężarówkę z amunicją. Po wojnie zdemobilizowany Wojtek trafił do zoo w Edynburgu, a gdy dokonał żywota w 1966 roku, angielska prasa z szacunkiem pisała o śmierci kombatanta. W Imperial War Museum w Londynie wmurowano pamiątkową tablicę, niedźwiedź został też bohaterem kilku książek.
Notki przy eksponatach są skromne. Jak mówi dr Wroński, nadmiar opisów często w muzeach bywa ignorowany, lepiej jest, gdy oprowadzający może odpowiedzieć na wszystkie pytania. Otworzyć wojskową latarkę, by wyciągnąć z niej oryginalne angielskie baterie z 1943 roku. Przedstawić życiorys dawnego właściciela wojskowej książeczki, opowiedzieć o pracach badawczych, które właśnie muzeum prowadzi.
A jest ich sporo: honorowy kustosz, Piotr Madej z Toronto (który wspaniałomyślnie przekazał setki eksponatów o ogromnej wartości historycznej) śledzi losy polskich kompanii wartowniczych sformowanych po II wojnie światowej w Niemczech i Francji. Materiały odnalazł między innymi w Pentagonie.
Mimo braku wystarczających środków – bowiem muzeum nigdy nie uzyskało jakiejkolwiek pomocy lub dotacji – trwają badania związków Śląska z Polskimi Siłami Zbrojnymi na Zachodzie. Wciąż ukazują się drukiem nowe wydawnictwa. I mają świetne recenzje, jak choćby „Ostatni polscy huzarzy. Monografia 10. Pułku Huzarów (1944-47)” – książka licząca 500 stron maszynopisu, zawierająca kilkaset ilustracji czy „Pod znakiem trupiej główki. Dzieje i barwa polskich formacji śmierci”.
Pod szyldem Muzeum działa Biblioteka Tarnogórska składająca się dziś z ponad 20 000 woluminów, a początki której związane są z darowiznami księgozbiorów Marka Wrońskiego i Tadeusza Hadasia. Muzeum Instytutu jest „inne”. To coś więcej niż zbiór eksponatów. Przy pomocy przedmiotów pokazuje ludzi; nie ma tam odznaczeń uszeregowanych „od największego do najmniejszego”. Jedna miniekspozycja to jedna osoba: pamiątki po niej zebrane są razem. Bywa i tak, że przedmioty „spotykają się” po latach. Tak jest z pamiątkami po jednym z dowódców 1 Dywizji Pancernej – generale Tadeuszu Majewskim i jego kierowcy, tarnogórzaninie Pawle Stypie. Obaj kombatanci już nie żyją, należące do nich przedmioty wędrowały po obu półkulach by w końcu spotkać się w tarnogórskim Muzeum. Wiele zresztą elementów żołnierskiego ekwipunku ma za sobą tysiące przebytych kilometrów.
Kiedy Jan Tarasek, żołnierz września próbował wydostać się z okupowanej Polski miał na nogach swoje kawaleryjskie oficerki. W butach tych pokonał legendarne trzy granice, później dotarł do Francji by dalej walczyć. Także w tych butach przedostał się do Anglii. Tam ułana przeszkolono w nieco innej specjalności wojskowej: został cichociemnym. I znów, tym razem na spadochronie, Tarasek wylądował we Francji, by we francuskim oddziale partyzanckim pełnić obowiązki radiotelegrafisty. Przez cały ten czas dobrze służyły mu jego oficerskie buty. Dziś można je obejrzeć w Muzeum Instytutu Tarnogórskiego.
Muzeum organizuje sesje naukowe. Najbliższa, poświęcona Śląskim Ułanom odbędzie się 22 września. Program przewiduje także odsłonięcie pamiątkowej tablicy w hołdzie ułanom oraz nadanie rotmistrzowi Jerzemu Respondkowi tytułu Wybitnego Tarnogórzanina. W październiku wspólnie z władzami Miasteczka Śląskiego Instytut zaprasza na trzecie sympozjum z cyklu „Architektura i sztuka sakralna na Górnym Śląsku”.
Wszystkiego, co robi Muzeum i sam Instytut Tarnogórski nie sposób ogarnąć w jednym artykule; instytucje te robią tak wiele. A ludzi, tworzących to wszystko, jak w powiedzeniu Churchilla, jest tak niewielu…
Zbigniew Markowski